środa, 10 grudnia 2014

Zaraz wracam

Wybaczcie moją nieobecność, ale ostatnio los nie jest dla mnie łaskawy.

Wydarzenia ostatnich dni były dla mnie bardzo bolesne i mam nadzieję, że będę mogła szybko o nich zapomnieć.

Odpukać Zuza jest zdrowa i niech tak zostanie, bo moja psychika tego nie wytrzyma.

Mimo, że ostatni miesiąc był wyjęty z mojego życia to u Zuzy dzieje się dużo ciekawego.

Nawet Mikołaj na Mikołajki został zaproszony dzień wcześniej, bo chciałam być z Zuzą, ale niestety musiałam iść na chwilę do szpitala. Mam nadzieję (wielką), że to już mój ostatni taki epizod.

Mam nadzieję, że jest jeszcze tutaj Ktoś kogo ciekawi co u nas :)

piątek, 17 października 2014

Zamiana łóżeczka na łóżko

Przyszedł ten czas, kiedy dziecku nie wystarcza już łóżeczko.  W marcu pisałam, że Zuzankowe łóżeczko zostało przestylizowane, o czym możecie poczytać TU.

Długo się nie zastanawiałam nad tym jakie chciałabym łóżko dla Zuzi. Już od dawna podoba mi się metalowe łóżko z Ikei. O takie:


Po pierwsze urzekło mnie swoim wyglądem. Jest bardzo dziewczęce i fotogeniczne, a do tego funkcjonalne. Jak dla mnie ma jedną wielką zaletę. Rośnie razem z dzieckiem. 

Zapewne znajdą się osoby, którym to łóżko się nie będzie podobać. Znajdzie się też pewnie kilka jego wad. No ale nic :)

Zastanawiam się tylko jaki materać do niego wziąć. Zwykły taki piankowy, czy ze sprężynami? Czy macie jakieś doświadczenie w tym temacie? Ten do łóżeczka Zuza miała bez sprężyn i sprawdził się rewelacyjnie, jednak chciałabym, aby ten który teraz wybiorę posłużuj jej dłuższy czas.

Jak tylko ogarnę jej pokój pokażę jak teraz sobie mieszka ta łobuzica!

środa, 15 października 2014

Weekend bez dziecka

Od piątkowego wieczoru do poniedziałkowego popołudnia zrobiliśmy sobie "wolne" od dziecka.

Coby odpocząć, zrelaksować się, coś pozwiedzać wybraliśmy się do Sztokholmu. A co :)

Samolot mieliśmy w sobotę o 6, więc dziecko zostało odeskortowane do dziadków już w piątek. Dziecko zadowolone, bo pojechało do babci i do kotków. Plan był taki, że normalnie się z nią pożegnamy, damy buziaka i koniec. Córka postanowiła jednak zmienić nasze plany i pójść spać koło 17.30. I tak spała i spała. Daliśmy jej buziaka na śpiocha i pojechaliśmy do domu się pakować. Myślałam, że już będzie spać do rana, ale sms od babci, że dziecko się obudziło. Haha.... I tak do 23 :D

A matka w domu nie wiele lepsza. Postanowiła wykorzystać nieobecność córki i przemalowała przedpokój :) Tak go przygotowywałam, malowałam, że koło 2 stwierdziłam, że nie ma sensu kłaść się spać, bo o 4.40 wyjazd na lotnisko, a jeszcze muszę nas spakować, umyć włosy. W końcu jednak położyłam się spać o 4.05 coby wstać o 4.20 :)

Lot jak lot. Pobyt fajny, bez szczegółów :D

Ciągle wymieniałam się z mamą sms-ami co tam u dziecka, bo inaczej bym chyba nie dała rady. Nie martwiłam się zbytnio, bo wiedziałam, że jest pod dobrą opieką. Bardziej martwiłam się o opiekunów czy czasem ich nie zamęczy dziecko :)

Był jeden incydent, który zmartwił nas wszystkich. Zuzanna postanowiła popsuć procesor. Ułamał się rożek przytrzymujący go na uchu. Ehh... Szybka instrukcja jak to naprawić i po kłopocie. Ale co się nadenerwowałam to moje. Na szczęście wszystko już działa :)

A to Trochę Sztokholmu.
















Fantastycznie było tak odpocząć od dziecka :) Polecam każdemu kto ma taką możliwość! 

czwartek, 9 października 2014

Jesień

Przyszła jesień. Tego nie da się ukryć. Chciałabym, aby cała tegoroczna jesień była taka ciepła jak w ostatnich dniach.

I choć rano i wieczorami jest już zimno to dnie są cudownie słoneczne i ciepłe.

Kilka zdjęć z dzisiejszego postoju przystankowego.






Byłyśmy dziś też w ZOO, ale byłam tak zaaferowana spotkaniem, że głupia nie wyciągnęłam aparatu! Och, ale jestem zła! Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze wyskoczyć do ZOO jak jest tak ciepło.




wtorek, 7 października 2014

Podłączenie drugiego procesora mowy

Z dużym opóźnieniem, ale jednak jestem.

Zuza słyszy w stereo!

22 września mieliśmy podłączenie drugiego procesora. W Kajetanach spędziliśmy cały dzień. Jakieś wykłady, sprawdzenie rany i to co najważniejsze aktywacja.

Długo na to czekaliśmy my rodzice, ale tym razem nie tylko my. Czekała również Zuzanna. Jestem prawie pewna, że wiedziała co się święci, bo dużo jej tlumaczyliśmy, że jedziemy po drugi procesor, że będzie słyszeć na oba uszka.

To podłączenie dużo się nie różniło od pierwszej aktywacji pierwszego procesora. Najpierw technik sprawdził, czy wszystko działa, czy nic się czasem nie popsuło. Na szczęście wszystko działa, a co za tym idzie mogę śmiało powiedzieć, że operacja się udała! Następnie zaczęło się ustawianie. Te pierwsze programy są po to, aby rozruszać nerw słuchowy. Podczas puszczania dźwięków widać było jak Zuza podnosi głowę, oczy i słucha co się dzieje. Dodatkowo dodam, że miała w tym czasie zdjęty stary procesor, więc to tak jakby zaczynać od zera. Kiedy jednak miała nowy procesor i ktoś coś głośniej powiedział, czy stuknął to nie reagowała. Do tego wszystkiego znów trzeba czasu i cierpliwości.

Powiem szczerze, że nie da się tego tak opisać, to trzeba zobaczyć jak zachowuje się dziecko podczas takiego ustawienia. Jak widać jego reakcje na te nowe (głośniej słyszane) dźwięki. Coś pięknego.

Jak na razie wszystko jest ok. Zuza nosi swoje "nowe" drugie ucho. Zdarza się, że je zdejmuje i nie chce od razu założyć. Wtedy jej nie zmuszamy. Co jakiś czas tylko pytamy czy chce. Najczęściej zdejmuje go w hałasie, albo jak usłyszy jakiś dźwięk ktorego się boi.

Przed Zuzą dużo pracy, aby nauczyć się funkcjonować z dwoma procesorami. Widzę światełko w tunelu, w końcu.

Oto nasze "nowe" drugie ucho!


środa, 27 sierpnia 2014

Relacja - Operacja wszczepienia drugiego implantu ślimakowego

Od soboty jesteśmy w domu. Za nami ciężki czas. Operacja się udała, jednak po nie było różowo.

Zacznę jednak od początku.

Na izbę przyjęć mieliśmy stawić się w poniedziałek 18 sierpnia o godzinie 10.40. Remont parkingu sprawił, że spóźniliśmy się, ale nic się złego nie stało. Tam wiecznie są kolejki. Odstaliśmy swoje, wypełniłam milion dokumentów odnoście stanu zdrowia Zuzi oraz tego czy jesteśmy świadomi jak przebiega operacja i jakie mogą pojawić się powikłania. Po tym wszystkim czekaliśmy na wezwanie na konsultację przedoperacyjną. Weszliśmy i zaczął się stres. Znów trzeba było przejść przez milion pytań odnośnie stanu zdrowia, czy wszystko ok z pierwszym implantem. Dałam komplent wymaganych badań i dokumentów do operacji i już czekałam na zdanie, że zapraszam na oddział. Jednak ku naszemu zdziwieniu lekarka zapytała się skąd jesteśmy. Odpowiedzieliśmy, że z Warszawy, a ona czy chcemy jeszcze zostać tą jedną noc w domu. My troszkę zdziwieni, że jeśli jest taka możliwość to pewnie. Dzięki temu spędziliśmy jeszcze jeden dzień w domowym zaciszu.

19.08.2014 -wtorek - dzień operacji


O 8.00 stawiliśmy się na izbie przyjęć. Odczekaliśmy chwilkę i dostaliśmy wezwanie na oddział. Myślałam, że będziemy na oddziale dla małych dzieci tak jak ostatnio, ale jednak nie. Mieliśmy pokój z dwójką starszych dzieci, które już wychodziły do domu. Pielęgniarka kazała nam się przebrać w piżamkę i czekać na wezwanie.

Chwilę przed 9.00 została wezwana Zuzia na blok operacjny. Cała byłam w nerwach. Zuza zaczęła też się powoli denerwować. Musiałyśmy chwilę zaczekać w poczekalni na lekarza, a ja musiałam się przebrać w fartuszek, założyć czepek i butki ochronne. Zuza była coraz bardziej rozdrażniona tym, że nie może już się bawić, a i jej matka wygląda dziwnie. Po chwili po nas przyszła lekarka.

Zaniosłam Zuzię na salę operacyjną i wszystko się zaczęło.

Cieżki to moment, kiedy widzisz jak usypiane jest Twoje dziecko do operacji. Ta chwila kiedy ono tak bardzo protestuje, że chce się do ciebie przytulić, a Ty możesz tylko do niego mówić i głaskać, że wszystko będzie dobrze, że jak się obudzi to mama będzie przy nim. To trudne patrzeć, kiedy te małe, ukochane oczka wywracają się i tracą kontakt z rzeczywistością. Serce Ci staje i robi Ci się słabo, ale wiesz, że robisz to dla dobra dziecka.

Kiedy usnęła kazano mi wyjść i czekać na wezwanie. Wróciłam do mężą, a łzy same leciały mi po policzkach. Bolało mnie serce.

Żeby nie siedzieć w jednym miejscu i nie patrzeć ciągle na zegarek poszliśmy na spacer, do bufetu na herbatę. Nic innego nie byłam w stanie przełknąć. Czas leciał strasznie wolno, a ja nie mogłam znieść tego, że jestem tu, a nie tam, więc wróciliśmy na oddział. Mimo wszytko siedzenie w pokoju było złem, więc spacerowaliśmy po korytarzu. Poszliśmy zobaczyć oddział maluchów, ten na którym leżeliśmy ostatnio. Okazało się, że jest tam kolega Zuzi z pierwszej operacji. Chwilkę pogadaliśmy i okazało się, że tylko oni zostają na oddziale, a reszta będzie wypisywana. Zapytaliśmy się, czy będą mogli nas przenieść, jak zwolnią się miejsca. Takie plany miały pielęgniarki, więc byliśmy bardzo zadowoleni. Wróciliśmy do pokoju i resztę czasu spędziliśm już w nim. Po 10 przyszła pielęgniarka, że jest już po operacji i zaprasza na salę wybudzeń.

Szybko poszłam do Zuzi. Znów ciężko mi było patrzeć na to jak Zuzia śpi z rurką w buzi, przypięta do tej całej maszyny sprawdzającej jej funkcje życiowe. Czekałam, aż będzie chciała wypluć rurkę i się obudzi. Wiedziałam, że przede mną ciężki czas. Trzeba uważać na dren, żeby go sobie nie wyjęła. Za niedługo się obudziła. Na szczęście była radosna. Otworzyła oczy, pomachała mi i powiedziała po swojemu "cześć". Serce moje się uradowało. A chwilkę później usnęła w moich ramionach.

Wracałam na salę z uśmiechem na twarzy. Szczęśliwa, że jest już po wszystkim, że mam Moją małą dziewczynkę przy sobie. W między czasie okazało się, że jesteśmy już przeniesione i idziemy na oddział dla maluchów.

Zuzia smacznie spała, odpoczywała po operacji. Niedługo jednak pospała. Dopiero po trzech godzinach od operacji mogła się czegoś napić, a po 6 coś zjeść. Kiedy minął odpowiedni czas daliśmy się jej napić. Nie można dać za dużo. Organizm po narkozie różnie reaguje na płyny.

Niezbyt długo nacieszyliśmy się spokojem. Zuzia zaczęła nam wymiotować. Dla jej organizmu było jeszcze za wcześnie na picie. Była bardzo dzielna, jednak widać było, że kiepsko się czuje. Ciągle leżała, nie chciała siedzieć. Później jeszcze dwa razy nam wymiotowała. Na szczęście pod wieczór było już wszystko ok. Wymioty ustały, a i Zuzia jakby weselsza się zrobiła. Układała puzle, oglądała bajki, było super... do momentu, kiedy przyszedł czas na zmianę redona, czyli tej strzykawki. Zuzanna tak bardzo nam płakała przy zmianie, że byliśmy w szoku. Tak jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. Tak, że robiło się człowiekowi słabo. Lekarka wytłumaczyła, że to wszystko przez zmieniające się ciśnienie śródczaszkowe. Dodatkowo okazało się, że chyba w tej pierwszej najprawdopodobniej źle zrobili jej próźnię, dlatego tak bardzo ją to bolało. Dostała czopek i usnęła. Przyszła pora na pożegnanie się z tatą, a ja byłam przerażona nocą. Jednak Zuzanna sprawiła mi przyjemność i pięknie spała. W nocy miałyśmy jeszcze jedną pobudkę na zmianę strzykawki, więc historia z płaczem się powtórzyła, ale po czopku Zuzia spała do rana.

Na parę chwil prze operacją.

Tuż po operacji.


20.08.2014 - dzień po

Obudziłam się z nadzieją na lepszy dzień. Niestety zaczął się koszmar. Koszmar dla rodzica.

Jak tylko Zuza próbowała usiąść to się przewracała. Nie mogła też ustać. Okazało się, że ma zaburzenia równowagi. Kiedy próbowaliśmy ją postawić od razu przechodziła do raczkowania, które i tak kończyło się leżeniem na brzuszku. Ręce nie miały siły trzymać jej. To było coś strasznego. Po konsultacji z lekarzem okazało się, że coś takiego się zdarza. Zdarza, ale bardzo rzadko. Byłam przerażona. Głowa pracuje normalnie, dziecko chce się bawić, a nie może usiedzieć. Wygladała tak jakby była po mocno zakrapianej imprezie. Czasem wyglądała śmiesznie, niemniej martwiliśmy się bardzo. Dostałyśmy zalecenie pionizacji i chodzenia, żeby błędnik mógł się wyregulować.

To był ciężki dzień. Tak naprawdę to prawie ciągle była u nas na kolanach lub spacerowaliśmy po korytarzu (na rękach u mamy lub taty). Widać było, że kręci jej się w głowie, bo prawie cały czas trzymała ją na ramieniu u taty. Smutny to widok był. Z godziny na godzinę widzieliśmy poprawę, ale jednak stan dalej się utrzymywał.




21.08.2014

Kolejna noc też była przyjemna. Zuza ładnie spała i chyba się wysypiała. Pierwsze co robiłam po przebudzeniu to sprawdzałam jak jej równowaga. Historia się powtarzała. Zuza nie trzyma pionu. Jednak po śniadaniu i lekkim rozruszaniu, była w stanie usiedzieć z asekuracją i nawet stanąć na nogi. Widać było dużą różnicę w tym co było rano, a jak zachowywała się pod wieczór. Tego dnia była w stanie chodzić za rękę. Jeśli jednak chciała coś zrobić szybko to od razu traciła równowagę i się przewracała. Nie było mowy o tym, żeby samodzielnie chodzić.

Po południu wyjęto Zuzi też ten dren, więc mogła na spokojnie położyć się na troszkę też na drugiej stronie. Dużo łatwiej było nam się przebierać i funkcjonować, bez obawy, że możemy zaczepić o tę strzykawkę.


22.08.2014

Teoretycznie był to dzień wypisu. Jednak ze względu na stan zdrowia zostałyśmy w Kajetanach jeszcze jeden dzień na obserwacji.

Widzieliśmy dużą poprawę i jej funkcjonowaniu, więc byliśmy dobrej myśli. W dalszym ciągu nie było mowy o tym, aby sama chodziła, schodziła z łóżka, nie wspominając o bieganiu.

To był ciężki dzień dla nas, bo musieliśmy ciągle za nią chodzić, trzymać za rękę, koszulkę, żeby się nie przewróciła.

Pod wieczór zaczęliśmy pozwalać jej na spokojne spacery po sali zabaw. Okazało się, że jest w stanie już sama przejść spory kawełek, przebiec się powoli, a nawet skakać. Ładnie radziła sobie z równowagą.


23.08.2014 - dzień wpisu

Od samego rana Zuzanna sama spacerowała już po korytarzu. Cieszyliśmy się bardzo, że stan jej się poprawił, bo oznaczało to, że będziemy mogli wrócić do domu!

Oczywiście musieliśmy się przypomnieć o tym, że chcemy do domu. Przepływ informacji rzaden. Niemniej udało nam się.

Zuzanna była niesamowicie dzielna! Pięknie dała zmienić sobie opatrunek oraz wyciągnąć wenflon. Nawet nie zająknęła. Wytłumaczyłam jej, że pani zdejmie "motylkowi" ubranko i"motylek" odleci. Ładnie patrzyła co pani robić i czekała. Jak było już po, popatrzyła na miejsce gdzie był wenflon i powiedziała "nie ma". Na koniec ładnie pożegnała się z lekarką i mogliśmy wrócić do domu!

A w domu czekał na córkę prezent od taty! Radość niesamowita!


To był bardzo trudny czas dla nas, ale jesteśmy szczęśliwi, że jesteśmy już po operacji. W piątek jedziemy na zdjęcie szwów. Osobiście nie mogę się już doczekać aktywacji implantu i tego jak Zuzia będzie reagować. Przed nami znów bardzo dużo pracy. Wierzę jednak, że wszystko będzie dobrze.

Dziękuję Wam bardzo za kciuki które trzymaliście! Wasze wsparcie jest dla nas bardzo ważne!
Zaciśnięte kciuki trzymajcie cały czas. Pod koniec wrześnie będzie tak naprawdę wiadomo, czy wszystko jest ok.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Idziemy do szpitala

Już jutro idziemy do szpitala na wszczepienie drugiego implantu ślimakowego. Jestem tak roztrzęsiona, że nie byłam w stanie skupić się dziś na niczym.

Liczę, że po operacji wrócę do żywych.

Trzymajcie Kochani kciuki za to, aby operacja się powiodła, i żeby Zuzanna zniosła to wszystko dobrze!

Sam zabieg mamy we wtorek, także jutro konsultacja przedoperacyjna, przyjęcie na oddział i aklimatyzacja.

Bywajcie i dozobaczenia!

czwartek, 7 sierpnia 2014

Turnus rehabilitacyjny - wspomnienie

Długo się zbierałam do napisanie tego posta, bo sama nie wiem co o nim myśleć. Tak bardzo nie mogłam się go doczekać. Teraz kiedy jest już po, sama nie wiem.

Chciałabym napisać, że było super, jestem bardzo zadowolona, ale.... serce, dusza i całe moje ciało mówi, że było słabo. Myślę, że to tylko moje odczucie, bo większość bawiła się znakomicie. Tak mi się wydaje.

Na turnus, który trwał dwa tygodnie i kosztował "milion złotych" wybrałam się ze Stowarzyszeniem "Usłyszeć Świat". W tym roku zorganizowany został nad morzem, w znanej mi miejscowości Jastrzębia Góra. Mieliśmy stawić się na miejscu w niedzielę 29 czerwca, na obiad. My wyruszyliśmy dzień wcześniej, by zatrzymać się z moimi rodzicami u kuzynki w Gdańsku. Dzięki temu w niedzielę mieliśmy do pokonania krótki odcinek drogi.

Jednak sam wyjazd zaczął się dla nas niezbyt przyjemnie. Po przejechaniu kilku kilometrów, zorientowałam się, że Zuzanna nie ma procesora! Zaczęłam się mega denerwować, bo nigdzie nie mogłam go znaleźć. Przeszukałam nerwowo okolice fotelika, Zuzannę i nigdzie go nie było. Szybki telefon do drugiego samochodu, że zawracamy. W między czasie drugi telefon do brata, coby szybko poleciał na parking sprawdzić, czy tam nie ma. Przy wkładaniu Zuzy do fotelika mógł jej spaść, bo strasznie się wierciła i rzucała. Ja cała roztrzęsiona, z czarnym scenariuszem w głowie, że już jakiś samochód go przejechał, ale zaraz telefon od brata. Jest, cały, leżał na ulicy, ale nic mu nie jest. O matko, jak ja się popłakałam. Po ochłonięciu mogliśmy spokojnie wyruszyć w drogę. Na szczęście droga była całkiem przyjemna.

Dzień przyjazdu był bardzo luźny, bo mieliśmy tylko zakwaterowanie i posiłki. Resztę czasu mogliśmy spędzić dowolnie. Były pierwsze znajomości, pierwsze wspólne wyjście nad morze, pierwsze zabawy dzieciaków. Było bardzo przyjemnie z tego względu, że towarzyszył nam tata. Jednak w poniedziałek musiał już wrócić do pracy, więc nie nacieszyliśmy się nim przed wyjazdem. Moi rodzice zatrzymali się u kuzynki, więc kogoś miałam "na miejscu". Dojeżdzali do mnie codziennie w pierwszym tygodniu, żeby pomóc mi przy Zuzi.

OŚRODEK

Hmmm.... Masakra, niezbyt przystosowany do małych dzieci. Jak dla mnie miał dużo wad.

Na stołówce dwa krzesełka do karmienia. Małych dzieci 4! Jedna mama wzięła swoje krzesełko, więc brakło jednego. Zuza była najsatrasza z najmłodszej grupy, dlatego my radziłyśmy sobie jakoś bez.

Przy kwaterunku okazało się, że nie ma podjazdu dla wózków, a na schodach są popękane, odpadające płytki! Za każdym razem jak chciało się wyjść z ośrodka, trzeba było znosić wózki! Porażka.

Pokoje. Jedne mniejsze, inne większe. Pod tym względem nie jestem wybredna. Ważne, żeby było podwójne łóżko, łazienka i ciepła woda w kranie. Z resztą jakoś sobie poradzę. Wszystko to było, ale... Niestety dostałyśmy beznadziejne położenie pokoju. Na drugim piętrze, z jednej strony pokój miała kadra, a z drugiej strony mama ze starszym synkiem, którego nie trzeba było już tak pilnować. Ehhh...

POSIŁKI

Śniadanie 8.00  Obiad 14.00 Kolacja 19.00 takie były pory posiłków. Całkiem rozsądne. Stołówka znajdowała się na poziomie -1, tak więc żeby na nią zejść musiałyśmy pokonać 3 piętra!

Jedzenie było ok, nie mam nic mu do zarzucenia. Była bardzo smaczna, domowa kuchnia. Szkoda tylko, że nie miałam zbytnio okazji się najeść.

Posiłki były tragiczne. Zuza nie chciała siedzieć na krześle. Przez cały turnus żyła o chlebie z masłem!!!! Zjadła raz rybę w panierce na obiad i raz kotleta z piersi kurczaka!

Ta cała sytuacja, ogrom nowych bodźców sprawiły, że Zuza nie potrafiła skupić się na jedzeniu. Ciągle wstawała i próbowała gdzieś wędrować. Biegała po sali, wychodziła na dwór i bawiła się na schodach, przyprawiając matkę o zawał serca. To wszystko sprawiało też, że i ja się nienajadałam, bo nadzwyczajniej w świecie nie miałam jak zjeść. Musiałam pilnować tego łobuza.

Raz zjadłam cały obiad. Zupę i drugie danie. Tylko dlatego, że Zuza mi usnęła na rękach!

Dołujące jest to, że musiałam zapłacić dwie pełne stawki za wyżywienie. Za siebie i za Zuzię, bo już skończyła 2 lat, a więc dla NFZ je już jak dorosła osoba! Śmiało mogę powiedzieć, że były to wyrzucone pieniądze, bo nic nie zjadłyśmy!

ZAJĘCIA

Miałam zupełnie inne wyobrażenie o tym jak będą wyglądały zajęcia. Wyobrażałam sobie tak, że zajęcia odbywają się w jakiś małych salkach w ośrodku. Nic bardziej mylnego. Zajęcia były prowadzone w pokojach terapeutów. ;/

Plan turnusu wglądał tak, że codziennie, oprócz niedziel były zajęcia! Najmłodsze dzieci, czyli grupa Zuzi miała:

8.50 - 9.35 - Logopeda
9.40 - 10.25 - Zajęcia muzyczne
10.30 - 11.15 - Wolne
11.30 - 12.15 - Wolne
12.20 - 13.05 - Psycholog
13.10 - 13.55 - Zajęcia plastyczne

Logopeda

Zuzia miała zajęcia z Panią Sylwią. Normalnie w Warszawie ma zajęcia z Panią Basią. Jakie było jej
zdziwienie, kiedy to okazało się, że aby pójść do Pani Sylwi, musimy przejść przez pokój Pani Basi! Ona myślała, że zostajemy tu, a ja ją ciągnę dalej! :( Było to niezrozumiałe dla tej małej istotki.

Same zajęcia masakra. Znaczy, nie żebym miała coś do Pani Sylwi, ale wydaje mi się, że nie bardzo potrafiła ogarnąć tego łobuza i Zuza nic nie skorzystała z tych zajęć. A wielka szkoda. Codziennie witałyśmy się z płaczem i krzykiem. Nie było większej współpracy na zajęciach. Zuza niezbyt była zainteresowana tymi zajęciami. A wiele od nich oczekiwałam.

Psycholog

Jadąc na turnus bardzo się cieszyłam, że obejrzy Zuzię doświadczony psycholog od dzieci z niedosłuchem. Mało tego osoba, która sama ma niedosłuch. Liczyłam na to, że nowa osoba odpowie mi na milion moich pytań związanych z zachowaniem Zuzi. Niestety na turnusie okazało się, że nie będzie psychologa! Byłam tak zła, że nawet nie macie pojęcia.

Zajęcia muzyczne

W Warszawie chodzimy na logorytmikę i myślałam, że te zajęcia też takie będę. To były zupełnie inne zajęcia.

Prowadziła je Pani Anita Wleklińska. Były to zajęcia muzyczne Metodą E. E. Gordona, popularnie zwane Gordonkami.

Świetne zajęcia. Bardzo podobało mi się to, że przez całe zajęcia śpiewamy, nawet mówimy śpiewająco. Dzieci nie muszą siedzieć, mogą sobie przez całe zajęcia biegać po sali. Na szczęście, bo Zuza by nie wysiedziała. Za każdym razem witaliśmy się i żegnaliśmy śpiewająco. Śpiewaliśmy na głosy, korzystaliśmy z różnych akcesoriów (piłek, chustek, baniek mydlanych, instrumentów, pacynek, dużek kolorowej chusty) i przede wszystkim dobrze się bawiliśmy. Dzieci tańczyły, słuchały i chłonęły tę muzykę. Już w połowie turnusu Zuza zaczęła mi przed snem "śpiewać" piosenki z zajęć! Teraz w domu też ciągne je śpiewa! Jeśli tylko będziemy miały fundusze, to zapiszemy się na zajęcia tu w Warszawie do Pani Anity! Wszystkich bardzo polecam, jeśli macie możliwość to zapiszcie się na takie zajęcia ze swoimi pociechami!


Zajęcia plastyczne

Jakież było moje zdziwienie, ale to były ulubione zajęcia Zuzanny!!! W domu dużo malujemy, czy to kredkami, farbami, palcami, czy flamastrami. Ale to jak pięknie Zuzia współpracowała na zajęciach to był szok! Była chwalona za każdym razem (miód na moje serce). Chętnie chodziła na te zajęcia, jak tylko widziała prowadzące, to im machała i się uśmiechała! To było coś wspaniałego!

Zajęcia te zaczynały się powitaniem dzieci, później na balon o czerwonym kolorze, przyklejały dzieci swoje znaczki, następnie określaliśmy pogodę jaka była w danym dniu i wieszaliśmy balon na ścianie. Poźniej było kilka zabaw logopedycznych, a na koniec zabawa strikte plastyczna. Malowanie foki, zrobienie ośmiornicy z masy solnej i wiele innych. Codziennie coś innego! Było super! Te zajęcia wspominam najmilej! Wspaniałe prowadzące, które potrafiły zająć i zainteresować dzieciaki. Bosko!








ZAJĘCIA DODATKOWE

W pierwszym tygodniu czekał nas Dzień Sportu (środa), wycieczka (piątek) oraz Podchody (sobota).
W drugim tygodniu bal (wtorek), przedstawienie "Rodzice - Dzieciom" + zakończenie turnusu (piątek).

Dzień Sportu

Każdy rodzic miał się zgłosić do jednego z "wydarzenia". Ja zgłosiłam się do Dnia Sportu, bo sama coś trenuję, więc pomyślałam, że pomogę. Zaraz po przyjeździe spotkaliśmy się i zaczęły się dziwne rozmowy. "Co Pani przygotowała?", "Co Pani wzięła ze sobą?" "Co Pani ma dla dzieci?" WTF?!! Jestem pierwszy raz na turnusie, nikt mnie o niczym nie informował i z takimi tekstami!? O maj gad! Na szczęście ogarnięci rodzice byli i sobie poradziliśmy. Zrobiłyśmy papierowe medale dla dzieciaków. Jedna mama z gminy dostała breloczki, notesiki i paski odblaskowe, więc każde dziecko dostało! A na koniec jeszcze dyplom za wzięcie udziału w turnusie!

Zuza miała "okres" tego popołudnia, dodatkowo ledwo się obudziła po drzemce, a ją ciach na dzień sportu. Nie chciała brać udziału w konkurencjach. Każda zachęta, każde zagadnięcie jej kończyło się płaczem, krzykiem i spięciem :( Dopiero gdy, dzieci opuściły stanowiska, Zuza nieśmiało zaliczyła trzy konkurencje. Największą frajdę sprawił jej strzał do tarczy z łuku! :D




Podchody

Z pierwszego tygodnia zostały przeniesione na poniedziałek, więc znów byłam z Zuzą sama. Byliśmy podzieleni na grupy. Nasza, najmłodsza grupa chodziła z Panią Asią i miała do zaliczenia osiem stacji. Na stacjach stały różne postacie związane z morzem i miały dzieci do wykonania różne zadania. Był pirat, foka, Neptun, czy nurek. Dzieci po zaliczeniu każdej stacji dostawały obrazek z daną postacią. Na koniec każde dziecko dostawało mały upominek.



Wycieczka autokarowa na Hel do Fokarium i rejs statkiem

Od razu powiedziałam, że ja i Zuza jedziemy samochodem z dziadkami, bo wiem, że Zuza nie wysiedzi tyle spokojnie w autokarze, a ja nie zamierzam się z nią użerać. Jak dobrze zrobiłam!

Dzień był dość chłodny, więc poubieraliśm się dość ciepło. Na rejs statkiem zabrałyśmy nawet kurtki, bo wydawało się, że będzie padać. Na Hel jechało się dość wolno, bo wszyscy tam jechali, więc trochę minęło zanim tam zajechaliśmy. Po przyjeździe poszliśmy od razu na rejs. Podzieleni byliśmy na dwie grupy, do różnych statków. Nam trafił się ten lepszy (moim zdaniem). U nas były normalne stalowe barierki, więc nie musiałam się stresować za bardzo, że Zuza wypadnie, w drugim były liny. Najpierw Zuzia się bała, zdjęła nawet procesor, bo statek "buczał" i chyba było dla niej za głośno. Później założyłam jej i nie było już problemu. Wycieczka był świetna, pokazywałyśmy sobie, gdzie są fale, chmury, drzewa na lądzie, czy drugi statek.

Po dopłynięciu mieliśmy trochę czasu wolnego na zwiedzanie plus zjedzenie czegoś na obiad. Zbiórkę mieliśmy o 13.15 żeby na spokonie przejść do fokarium i zająć miejsca w pierwszym rzędzie, coby obejrzeć pokaz fok, który zaczynał się o 14. Pogoda zrobiła się iście letnia, więc wszyscy musieliśmy porozbierać. Zuza biegała bez butów, bo był taki ukrop. Przez te 30 min, musiałam za nią biegać w tym upale, bo nie było szans żeby tyle wysiedziała/wystała w jednym miejscu. Nasze miejsca z pierwszego rzędu poszły się je***. Przyszła 14 i co się okazało, że pokaz to tylko karmienie fok przez 10 min. Całe to zamiesznie z tymi fokami był jedną wielką pomyłką! Akcja fajna, ale dla starszych dzieci, które rozumieją o co chodzi. No nic. Poźniej okazało się, że do 16.30 jest czas wolny! Był taki upał, że wszyscy myśleli, że umrą z gorąca, a co dopiero jeszcze chodzić i zwiedzać! Na szczęście my mogliśmy wrócić do ośrodka samochodem, a Zuzanna na spokojnie przespać całą podróż :D Mądra matka!












Bal

Ten również został przełożony na inny dzień. Rodzice z kadrą postanowili, że przełożymy go na piątek i zrobimy razem z przedstawieniem i zakończeniem turnusu, ale w czwartek, bo w piątek już niektórzy wyjeżdzają.

Bal był o motywie morskim, więc trzeba było dzieci przebrać. Jako, że nie zmobilizowałam się zbytnio do zrobienia stroju Zuzi w domu, to moja mama powiedziała, że wypożyczymy dla Zuzi strój w Gdańsku, ale że bal przeniesiono, a moi rodzice już wrócili do domu, sama musiałam sobie radzić. Postanowiłam Zuzę przebrać za Syrenkę. Zrobiłam dla niej piękny ogon z papieru i muszelki (jako stanik na mini cycusie). Wyszło cudnie moim zdaniem. Niestety podczas imprezy, ktoś nadepnął jej na ogon i się porwał :(

Były tańce i różne zabawy. Fajnie dzieci razem się bawiły. Na koniec były wyczytywane dzieci i każdy dostawał swoje prace wykonane na plastyce, książeczkę i podziękowanie.






Przedstawienie

Odbyło się przed balem. Nas niestety nie było, bo Zuzia mi spała, więc nawet się nie wypowiem. Podobno było super! Mam nadzieję, że uda mi się obejrzeć filmik.

CZAS WOLNY

Podczas czasu wolnego każdy mógł robić co chciał, my zwykle miałyśmy popołudniową drzemkę, więc czas na przyjemności nam się skracał. Mimo tego chodziłyśmy na lody, gofry, matka na kawę, dziecko na plac zabaw, na plażę. Od ośrodka nad morze było daleko, ale na szczęście Zuza niezbyt chciała tam chodzić, więc chodziłyśmy gdzie indziej. Szkoda tylko, że nie miałyśmy fotelika, bo reszta jeździła dalej na plażę, a my niezmotoryzowane siedziałyśmy w ośrodku.

ATMOSFERA

Miałam doła, co tu dużo ukrywać. Brak ukochanego, wszystkie problemy stołówkowe Zuzi, niechęć do zajęć, oraz niezbyt dobre rady sprawiły, że było mi ciężko, przykro i smutno. Płakałam wieczorami nie raz. Przez to, że byłam tam sama, nie miałam możliwości uczestniczenia w wieczornych integracjach z rodzicami. Wynikało to z tego, że nie zostawiłabym sama Zuzi w pokoju, nawet przy otwartych drzwiach, bo obok były schody i nie daj Boże by spadła z nich, to jeszcze w okolicy naszego pokoju spała kadra, więc nawet przejść się do kogoś nie było jak. Zuzia też niezbyt była zachwycona pobytem tam, więc chciała siedzieć w pokoju i oglądać bajki. Dodatkowo miałyśmy bardzo ciężkie noce. Zuzia odreagowywała to co dzieje się w ciągu dnia, zrywała się w nocy z płaczek i krzykiem. Często wstawała w nocy i nie mogła usnąć. Widać, że śnią jej się koszmary. Do tego wszystkiego doszła tęsknota za tatą, która była bardzo odczuwalna, bo kiedy nadarzała się okazja przytulała się do innych tatusiów :( Ja sama uważałam, że Zuzia nie ma takich dobrych rezultatów z rehabilitacji, dołowałam się tym, że inne dzieci (młodsze czy starsze) mówią, czy rozumieją więcej. Ciągle się tylko nakręcałam, że coś z nią nie tak :(. Nie było tak jak sobie wyobrażałam. Nie integrowałam się, nie zdobyłam nowych przyjaciół.

Poznałam wielu wspaniałych rodziców, wspaniałe dzieciaki, które tylko napawają optymizmem, że będzie dobrze. Jednak potrzebowałam tak wsparcia, którego niestety nie mogłam dostać.

Jedno wiem, następnym razem będziemy musieli pojechać pełną rodziną. Mata, tata i Zuzia.

Zapomniałabym napisać, że miałam też trochę nieprzyjemności z właścicielką ośrodka, która nazwała mnie oszustką, co tylko mnie dobiło. Jeśli w przyszłym roku wyjazd też będzie miał się odbyć w tym miejscu, to zapłacimy za rehabilitację, a nocleg załatwimy sobie we własnym zakresie. Szkoda moich nerwów na takie akcje.

Po samym turnusie nie widziałam, aby coś on dał Zuzi. Teraz po prawie miesiącu widzę, że jednak dał jej dużo. Mała nam się trochę rozgadała, śpiewa, więcej tańczy i razem z nami się bawi. Wiem też, że po takiej intensywnej rehabilitacji warto jest dać dziecku dużo swobody i wolnego od zajęć. Chętnie pojedziemy za rok na taki turnus, choć to niemały wydatek i będziemy musieli znów zbierać pieniążki na taką "przyjemność".

Trochę zdjęć:





















W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze wystawę klocków LEGO w Muzeum Kocham Bałtyk.