czwartek, 27 lutego 2014

Kiedy moje dziecko śpi

Kiedy Zuzia idzie spać, obojętnie czy to na noc, czy na drzemkę w ciągu dnia lubię na nią patrzeć. Wszystkie mamy chyba tak mają, prawda? Wtedy z dzieci bije taka niewinność.



Czasem zastanawiam się jak to jest możliwe, że jak śpi to wygląda jak anioł, a jak już wstaje to wstępuje w nią jakiś szatan. To wypędzanie diabła podczas Chrztu Świętego zupełnie nam nie poszło. :)

Ale do rzeczy.

Zacznę od tego, że kiedy Wasze dzieci śpią, to Wy zazwyczaj idziecie odpocząć, czytacie książkę, czy malujecie paznokcie. Zachowujecie się cicho, żeby nie obudzić swojego maluszka.

A ja?

Kiedy moje dziecko śpi zaczynam "głośny" maraton. Dlaczego? Bo mogę.

Do spania zdejmuję Zuzi procesor, więc jest głuchutka i mogę robić wszystko. Nie dlatego, że chcę mieć spokój, tylko dlatego, że od przekręcania by jej spadła cewka, mógłby się uszkodzić kabelek. Kręci się niemiłosiernie, więc wolę unikać zbędnego uszkodzenia sprzętu.

Dlatego ja podczas jej spania w końcu na spokojnie mogę odkurzyć mieszkanie, uprzednio sprzątając porozwalane zabawki i nie musząc się denerwować, że zaraz je porozwala, a ja nie zdążę odkurzyć.

Często podczas drzemki Zuzi suszę włosy. Zuzanna uwielbia mi pomagać przy tej czynności, czego ja bardzo nie lubię, dlatego dla spokoju robię to "za jej plecami".

Imprezy domowe to dla nas też żaden kłopot. Jak mamy ochotę zaprosić do nas znajomych to nie ma problemu, możemy włączyć głośną muzykę, głosno rozmawiać, a Zuzia i tak smacznie sobie śpi.

Kiedy sąsiedzi postanowią sobie wiercić w ciągu dnia i akurat przypada wtedy drzemka Zuzi to dla nas też nie jest problem. Obstawiam, że większość z Was przeklina wtedy na potęgę, czyż nie?

Także muszę Wam przyznać, że jest to "pewien plus", który znalazłam posiadając niedosłyszące dziecko. Mogę robić dosłownie wszystko kiedy Zuzia śpi, mając pewność, że mimo hałasu się wyśpi.

A jak jest u Was? Odpoczywacie, czy działacie podczas drzemek swoich dzieci?

poniedziałek, 24 lutego 2014

Aplikacje przydatne w rehabilitacji dzieci z wadą słuchu

Szukam różnych form rehabilitacji Zuzi. Nie zawsze to co jest dostępne na zajęciach mogę kupić do domu. A muszę przyznać, że jest jedna rzecz, której bardzo pożądam.

Na zajęciach u logopedy korzystamy z pakietu dźwięków zapisanych na CD, do których dołączone są obrazki. Praktycznie na każdych zajęciach Zuzia korzsta z tego zestawu. Rozkładamy ok 5 obrazków, puszczamy po jednym dźwięku i Zuza ma wskazać/podać odpowiedni obrazek.

Świetne ćwiczenie rozumienia dźwięków. Dodatkowo bardzo "ładne" są te dźwięki. Od dźwięków zwierząt, przez dźwięki pojazdów, instrumentów, po dźwięki przedmiotów codziennego użytku (suszarka, wiertarka, młotek).

Znalazłam w internecie podobne zestawy, ale cena ich jest kosmiczna. Zestaw odgłosów zwierząt to koszt ok 120-150 zł!!! Planuję kupić jej zestaw, gdzie będzie miała dźwięki spotkane codziennie.

Na dźwięki zwierząt, pojazdów i instrumentów mamy inny sposób.

Z pomocą, pomysłem przyszła mi Mamanka, mama Szymka, która jest logopedą. Podpowiedziała mi, że mogę ściągnąć sobie takie aplikacje na telefon.

Zupełnie o tym nie pomyślałam, ale od razu sprawdziłam co takiego ciekawego jest dostępne na Androida. I tak okazało się, że można wybierać i przebierać, co komu pasuje, co komu się podoba.

Mój tablet wygląda tak:


Ściągnęłam sobie 13 różnych aplikacji z odgłosami zwierząt, które pogrupowane są tematycznie. Dodatkowo mam dwie aplikacje z odgłosami instrumentów i jedną z odgłosami pojazdów.

A to telefon:


Dzięki tym aplikacjom mogę rehabilitować Zuzię zawsze i wszędzie, u lekarza w poczekalni, na huśtawce, w kolejce do kasy, w autobusie.

Aplikacje z odgłosami zwierząt podzielone są tematycznie. Najlepsze odgłosy zwierząt z Afryki, Ameryki Południowej, domowe, czy odgłosy zwierząt wodnych. Tak wygląda "środek" aplikacji.


Aplikacje z odgłosami pojazdów, można wykorzystywać na dwa sposoby. Jeden jako memo, a drugi jako karty z odgłosami.



Aplikacje z odgłosami instrumentów są na zasadzie kart.



Jak szukać takich aplikacji?

Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę - "odgłosy zwierząt", "animal sounds", "vehcle sounds", "music instrument". Co tylko przyjdzie Wam do głowy.

Te aplikacje są bardzo przydatne przy rehabilitacji dzieci z wadą słuchu, ale myślę, że równie świetnie przydadzą się do nauki odgłosów zwierząt dla zdrowych dzieci.

piątek, 21 lutego 2014

Pierwszy wiosenny spacer?

W końcu wyszłyśmy na dwór. Po dwóch tygodniach kiszenia się w domu, wyszłyśmy rozprostować nogi do parku. Pogoda dopisała, bo było ciepło i słonecznie. Mam nadzieję, że taka pogoda się utrzyma i zima do nas nie wróci.













A jutro wybieramy się do Parku Skaryszewskiego na Bieg Wedla, gdzie Zuzia wezmie udział w biegu przedszkolaków :)

czwartek, 20 lutego 2014

Nauka kolorów - DIY

"Potrzeba matką wynalazków"

Bardzo często zdarza się, że czegoś potrzebuję dla Zuzi. Wiele rzeczy znajduję w internecie, ale niestety czasem ceny są tak kosmiczne, że zaczynam kombinować.

Długo zastanawiałam się nad tym jak w fajny sposób nauczyć Zuzę dopasowywanie kolorów, czy ich naukę. Nic nie przykuło mojej uwagi, a i znaleźć jakoś fajnych rzeczy nie szło to w ruch poszły kolorowe papiery i nożyczki.

Stworzyłam dwie rzeczy.

Co było mi potrzebne:

- kolorowe papiery,
- tektura,
- karton,
- szablon koła,
- szablon kwadratu,
- ołówek,
- nożyczki,
- taśma klejąca,
- linijka,
- dziurkacz,
- laminarka.

1. Plansza z kolorowymi kołami.

Do storzenia tej planszy wycięłam po jednym kole z każdego koloru i następnie przykleiłam na tekturę. Potem całość zalaminowałam. Dodatkowo wycięłam po kilka kolorowych kółek, coby można było je dopasowywać.

2. Zestaw kartoników z kolorami.

Powycinałam 12 kartoników z kartonu, następnie po jednym kwadraciku z danego koloru. Przykleiłam je na wycięte kartoniki, zrobiłam dziurki, dziurkaczem i gotowe. Docelowo wydrukuję jeszcze podpisy kolorów i również przykleje je na te kartoniki, a później zwiążę sznurkiem.

Taką wersję można zabrać do torebki, na spacer, czy do autobusu :)














Oczywiście w głowie ma kolejne pomysły na pomoce dla Zuzi :)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Pobyt w szpitalu

Tak jak wiecie byłyśmy w szpitalu i wypisałyśmy się na własne życzenie. Dlaczego? Oto nasza historia:

W minioną środę Zuza zaczęła troszkę kaszleć po tym jak wróciłyśmy z zajęć. Nie było słychać, aby miało to być coś poważnego. Wieczorem jednak kaszel był już na porządku dziennym, dlatego w czwartek rano udaliśmy się do pediatry. Do tego wszystkiego doszła temperatura, która oscylowała w granicach 39 stopni. Raz mniej, raz więcej. W ruch poszły czopki i okłady. Rano temperatura była 39,4 więc nie było wątpliwości, że trzeba iść do lekarza. Krótki wywiad, osłuchanie Zuzy, przepisanie leków, w tym antybiotyku. Zapalenie górnych dróg oddechowych. Bywa. Antybiotyk oczywiście nie dostępny od ręki w pobliskich aptekach, więc Zuza pierwszą dawkę dostała w czwartek wieczorem. Noc była słaba, Zuza znów miała wysoką gorączkę. Nic nie działało. Rano w piątek była tak spokojna jak nigdy. Tragedia. Czuję, że robi się gorąca, więc mierzę znów temperaturę. 39,6 stopnia, robi się poważnie. Dzwonimy do przychodni co robić. Przeczekać, czy zgłosić się. Byliśmy dopiero po dwóch dawkach antybiotyku, więc lekarz kazał poczekać. Koło 12 dostała kolejny czopek. A po 20 minutach dostała jakichś drgawek, normalnie się trzęsła. Kosmos jakiś. Szybko zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, dokumentację medyczną i do przychodni na konsultację. Lekarz od razu stwierdza duszności i zapalenie płuc, po osłuchaniu nie ma wątpliwości i wypisuje skierowanie do szpitala. Stan ciężki. Pędem do szpitala na Litewską. W samochodzie Zuza zaczyna odpływać, nie ma z nią kontaktu. Oddycha. Miła pani na izbie karze wpisać milion papierków. Ja z dzieckiem na rękach, torbą na ramieniu, próbuję je wpisać, a miła pani mówi, że Zuza nie jest ubezpieczona. WTF? Że jest ubezpieczona na pesel matki i, że takie akcje można robić, ale do ukończenia 3 miesiąca. Potem musi być na swój pesel. Ciekawe, że nie jest ubezpieczona, bo przecież miała operację, chodzi ciągle na rehabilitację i jest ok. Kochany EWUŚ, ale matka się zestresowała. Podpisuję oświadczenie, że ona jest ubezpieczona. Z tego wszystkiego nie wzięłam też dowodu. Na szczęście szybko zaparkował mąż i dał swój dowód. Potem skierowano nas do gabinetu lekarskiego na oględziny. W gabinecie sabat czarownic, siedzą takie cztery i se plotkują. Kpina! Znów wywiad, osłuchanie i stwierdzenie, że wszystko jest ok i, że lekarz chyba nie widział stanu ciężkiego. Pretensja do mnie! A skąd ja mam wiedzieć jak wygląda stan ciężki? Dla mnie był! Panie jednak przyjmują nas na oddział.

Na oddziale dzieciaki latają po korytarzu. Miłe pielęgniarki (tak serio, serio) proszą nas do zabiegowego, aby założyć wenflon i pobrać morfologię. Dodatkowo idziemy na rtg klatki piersiowej. Po tych zabiegach udajemy się na salę. Podłączają Zuzi kroplówkę. Nie chciała za bardzo jeść i pić. Ale to nic dziwnego. W międzyczasie mąż jedzie po torbę, coby się rozgościć na oddziale. W Sali mamy chłopca, który wyszedł tego samego dnia. Mierzona jest temperatura 38,4 i dostajemy czopek. Przychodzi Pani doktor i informuje, że wyniki badań są dobre, rtg nie wykazało zmian, więc nie ma zapalenia płuc, ale sprawdzimy jeszcze mocz. Udało się go złapać do woreczka za drugim razem i to tyle o ile. Na wieczór kumpel z sali nas opuszcza, ale nie długo jesteśmy same. Po jakimś czasie przychodzi mama z małą 7 miesięczną dziewczynką, która ma zapalenie oskrzeli. Zapoznajemy się. Przychodzi noc. Jest ciężko, Zuza nie chce usnąć, wszędzie zapalone światła, które dla Zuzy oznacza, że jest dzień. Ehhh…. Udaje się, a po zaśnięciu dostajemy kolejną kroplówkę. Pani doktor nie podaje antybiotyku dożylnie, bo nie widzi przeciwskazań. W końcu nie ma zapalenia płuc. W sumie ok. W końcu spokój i ja kładę się spać. Oczywiście na podłodze na własnym materacyku. Wiem, że noc będzie ciężka. A no najpierw poczekałam, aż skończy się kroplówka! Nadchodzi powoli północ, a Zuza postanawia się obudzić. A najgorsze jest to, że światło ciągle zapalone, kumpela z sali ma inhalacje, więc i na sali jasno. Próbowałam położyć spać i nie szło. Były bajki, płacze. Koło 2 już myślałam, że się udało ją ululać. Aż tu nagle na korytarzu robi się zamieszanie. Przyjęcie kolejnego bobasa na oddział! Oczywiście do naszej sali. Dziecko wpada w taką histerie, że masakra. Matka niewiele cichsza. Na sali zapalają się światła, bo trzeba zamienić łóżko na łóżeczko, więc Zuza się budzi. Oczywiście jest zamieszanie. Próbuję ją znów ululać, na leżąco, na siedząco, na stojąco, na chodząco i nic. W końcu pada o 3! Kiedy próbuję się już położyć, nagle „nowa” dziewczynka zaczyna wymiotować, więc szybko lecę po pielęgniarkę. Tym razem Zuza już tak zmęczona nie budzi się. Kładę się spać i mam całą sytuację głęboko w poważaniu. Wiem, że będzie słabo, bo Zuza niedługo się obudzi i będzie chciała ze mną spać. Kiedy przychodzi moment pobudki Zuzi bez namysłu biorę ją do siebie na podłogę. Wiem, że to jedyny i sprawdzony sposób, aby usnęła i pospała, zregenerowała się. Już sobie myślę jaki opieprz dostanę. Kładę ją na materacyk, sama kładę się na podłodze i przykrywam nas śpiworem. Po jakimś czasie przychodzi pielęgniarka sprawdzić temperaturę. O dziwo nie krzyczy, nie zwraca uwagi, karze dalej spać. Dziękuję! Rano koło 7 przychodzi inna pielęgniarki i znów bez awantur. Kochane kobiety! Zuza się wyspała, wstałyśmy przed 8. Dziecko wesołe, zaczęła biegać. Chcę zaznaczyć, że od czasu podania drugiej kroplówki Zuza nie miała już gorączki. Rano zmienia się lekarka. Taka trochę suka, ale do przeżycia. Jakby nie patrzeć, to oprócz czerwonego gardła Zuza była „zdrowa”. Więc przy obchodzie pytamy się jaka jest możliwość wypisu. Lekarka stwierdza, że musi to przemyśleć i jeśli morfologia będzie ok., to zapewne nas wypuści. Po nocy strasznie bolało mnie gardło, bo na Sali mega duchota. Więc i Zuzę musiało mega boleć. Mijają godziny, czekamy na wyniki morfologii. Oczywiście nie ma szans, żeby dziecko usiedziało, a jak to w szpitalu nie bardzo można biegać po korytarzu. Mimo to nie dało się jej upilnować. Siedzieliśmy tam, chodziliśmy i wdychaliśmy zarazki. Strasznie się wkurzaliśmy, że leżymy tam i kwitniemy. Dopiero pod wieczór przychodzi łaskawie pani doktor i stwierdza, że morfologia się nieznacznie pogorszyła, więc ona nas nie wypuści. Możemy na własne życzenie. Od razu mówimy sobie, że musimy wyjść. Najpierw jednak konsultujemy to z naszą koleżanką, która jest pediatrą i pracuje w innym szpitalu. Po krótki wywiadzie stwierdza, że możemy wyjść. Gorsza morfologia to oznaka, że rozwija się jakaś cholera. Mowa była o wirusówce. Ta lekarka mówi, że może to być jednak bakteryjne, ale nie musi. Super! Decydujemy się wyjść. Po co mamy tu leżeć i czekać, aż naprawdę się pochorujemy i dopiero będziemy leczone. W szczególności, że przez całą sobotę Zuza nie dostała leków, mierzyli jej tylko temperaturę. Lekarka łaskawie przygotowuje dla na wypis, a my jesteśmy szczęśliwi.

To jeszcze nie koniec. Kiedy mąż przychodzi z wypisem, mówi, że lekarka stwierdziła, że ona uważa, że to powinno się rozejść po kościach i pewnie nic poważniejszego jej nie będzie!!! Skoro tak uważa to po jaką cholerę narażała nas na pobyt wśród zarazków? Ehhh… Dlatego tym bardziej się cieszyliśmy w powrotu do domu. Zuza raczej też, bo pomimo zmęczenie nie usnęła w samochodzie. W domu dorwała się do chrupków, ukąpała się i pięknie usnęła. Spała całą noc i jedną pobudką na przeniesienie jej do łóżka rodziców, gdzie spała ze mną do 8!

Przez niedzielę powoli dochodziła do siebie. Jadła, piła, bawiła się. Noc także spokojna. Temperatury brak.

A dziś to normalnie jakiegoś ADHD dostała! Szalała. Wchodziła na szafkę z telewizorem, później skakała z niej do taty! Szał także wraca do sił!

W środę idziemy na kontrol do pediatry.



Wszystkim bardzo, bardzo dziękuję z całego serca za kciuki i dobre fluidy! Przydały się!

niedziela, 16 lutego 2014

piątek, 14 lutego 2014

Szpital

Niestety wyladowałyśmy w szpitalu. Mam nadzieję, że szybko wyjdziemy :(

Przerwa w nadawaniu

Dopadła nas choroba. Niestety wszyscy w domu chorują :/

Najgorzej z Zuzą. Wczoraj temperatura doszła nawet do 39,4 :( Dziś jest lepiej, widać antybiotyk zaczyna działać. Na szczęście oprócz tego, że ma gorączkę i okropny kaszel jest bardzo wesoła, ma apetyt, dużo pije i pięknie się bawi.

A z okazji Walentynek życzę Wam dużo miłości!

wtorek, 11 lutego 2014

Gorsze dni

Jestem osobą, która cieszy się ze szczęścia innych. I choć mi coś nie wychodzi to nie mam żalu, widać tak miało być.

Wczoraj jednak serce mnie troszkę zakuło. Poczułam pewną zazdrość. Wydaje mi się, że taką zdrową, ale jednak.

Koleżanka umieściłam na swoim fb filmik pokazujący jakie zrobił postępy jej synek w mowie. Byliśmy razem na operacji. Kacperek jest starszy od Zuzi o 3 miesiące. Dodatkowo przed operacją były u niego reakcje na dźwięki w aparatach. Sytuacja troszkę inna niż u Zuzi.

Kiedy obejrzałam filmik serce mi się radowało, że Kacpiś już tyle potrafi, że tak pięknie mówi. Cieszyłam się z Jego postępów, z Ich szczęścia.

Wieczorem dopał mnie smutek, że Zuzia tak jeszcze nie mówi.

W głowie miałam milion pytań, czy coś robię źle, czy za mało z nią ćwiczę, czy ona tak po prostu ma? Choć wiem, że każde dziecko inaczej się rozwija to chciałabym bardzo, żeby zaczęła już mówić. Nie mam pewności, że gdyby była zdrowym dzieckiem to już by gadała. Może tak, może nie, tego nie wiem.

Cieszę się jak głupia z każdego jej "mama". A to nie jedyne jej słowo :)

Dziś na przykład powiedziała "łała", czyli "lala". Łzy napłynęły mi do oczu. To był szok.

Jestem silna dla niej, ale czasem po prostu mam gorsze dni, dni zwątpienia. Mimo to zawsze zaciskam zęby i idę dalej do przodu :)

Wczoraj dla odprężenia zaczęłam robić kocyk. Miał być dla Zuzi, będzie dla lali, bo włóczki mi zabrakło :)


niedziela, 9 lutego 2014

sobota, 8 lutego 2014

Krótki zimowy spacer



Jeszcze do końca nie wyzdrowiałam, ale nie mam siły siedzieć już w domu. Ile można? Dlatego wybraliśmy się dziś we trójkę na trening pod Legionowo. Tata poszedł pobiegać, a my sobie pospacerowałyśmy.