poniedziałek, 17 lutego 2014

Pobyt w szpitalu

Tak jak wiecie byłyśmy w szpitalu i wypisałyśmy się na własne życzenie. Dlaczego? Oto nasza historia:

W minioną środę Zuza zaczęła troszkę kaszleć po tym jak wróciłyśmy z zajęć. Nie było słychać, aby miało to być coś poważnego. Wieczorem jednak kaszel był już na porządku dziennym, dlatego w czwartek rano udaliśmy się do pediatry. Do tego wszystkiego doszła temperatura, która oscylowała w granicach 39 stopni. Raz mniej, raz więcej. W ruch poszły czopki i okłady. Rano temperatura była 39,4 więc nie było wątpliwości, że trzeba iść do lekarza. Krótki wywiad, osłuchanie Zuzy, przepisanie leków, w tym antybiotyku. Zapalenie górnych dróg oddechowych. Bywa. Antybiotyk oczywiście nie dostępny od ręki w pobliskich aptekach, więc Zuza pierwszą dawkę dostała w czwartek wieczorem. Noc była słaba, Zuza znów miała wysoką gorączkę. Nic nie działało. Rano w piątek była tak spokojna jak nigdy. Tragedia. Czuję, że robi się gorąca, więc mierzę znów temperaturę. 39,6 stopnia, robi się poważnie. Dzwonimy do przychodni co robić. Przeczekać, czy zgłosić się. Byliśmy dopiero po dwóch dawkach antybiotyku, więc lekarz kazał poczekać. Koło 12 dostała kolejny czopek. A po 20 minutach dostała jakichś drgawek, normalnie się trzęsła. Kosmos jakiś. Szybko zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, dokumentację medyczną i do przychodni na konsultację. Lekarz od razu stwierdza duszności i zapalenie płuc, po osłuchaniu nie ma wątpliwości i wypisuje skierowanie do szpitala. Stan ciężki. Pędem do szpitala na Litewską. W samochodzie Zuza zaczyna odpływać, nie ma z nią kontaktu. Oddycha. Miła pani na izbie karze wpisać milion papierków. Ja z dzieckiem na rękach, torbą na ramieniu, próbuję je wpisać, a miła pani mówi, że Zuza nie jest ubezpieczona. WTF? Że jest ubezpieczona na pesel matki i, że takie akcje można robić, ale do ukończenia 3 miesiąca. Potem musi być na swój pesel. Ciekawe, że nie jest ubezpieczona, bo przecież miała operację, chodzi ciągle na rehabilitację i jest ok. Kochany EWUŚ, ale matka się zestresowała. Podpisuję oświadczenie, że ona jest ubezpieczona. Z tego wszystkiego nie wzięłam też dowodu. Na szczęście szybko zaparkował mąż i dał swój dowód. Potem skierowano nas do gabinetu lekarskiego na oględziny. W gabinecie sabat czarownic, siedzą takie cztery i se plotkują. Kpina! Znów wywiad, osłuchanie i stwierdzenie, że wszystko jest ok i, że lekarz chyba nie widział stanu ciężkiego. Pretensja do mnie! A skąd ja mam wiedzieć jak wygląda stan ciężki? Dla mnie był! Panie jednak przyjmują nas na oddział.

Na oddziale dzieciaki latają po korytarzu. Miłe pielęgniarki (tak serio, serio) proszą nas do zabiegowego, aby założyć wenflon i pobrać morfologię. Dodatkowo idziemy na rtg klatki piersiowej. Po tych zabiegach udajemy się na salę. Podłączają Zuzi kroplówkę. Nie chciała za bardzo jeść i pić. Ale to nic dziwnego. W międzyczasie mąż jedzie po torbę, coby się rozgościć na oddziale. W Sali mamy chłopca, który wyszedł tego samego dnia. Mierzona jest temperatura 38,4 i dostajemy czopek. Przychodzi Pani doktor i informuje, że wyniki badań są dobre, rtg nie wykazało zmian, więc nie ma zapalenia płuc, ale sprawdzimy jeszcze mocz. Udało się go złapać do woreczka za drugim razem i to tyle o ile. Na wieczór kumpel z sali nas opuszcza, ale nie długo jesteśmy same. Po jakimś czasie przychodzi mama z małą 7 miesięczną dziewczynką, która ma zapalenie oskrzeli. Zapoznajemy się. Przychodzi noc. Jest ciężko, Zuza nie chce usnąć, wszędzie zapalone światła, które dla Zuzy oznacza, że jest dzień. Ehhh…. Udaje się, a po zaśnięciu dostajemy kolejną kroplówkę. Pani doktor nie podaje antybiotyku dożylnie, bo nie widzi przeciwskazań. W końcu nie ma zapalenia płuc. W sumie ok. W końcu spokój i ja kładę się spać. Oczywiście na podłodze na własnym materacyku. Wiem, że noc będzie ciężka. A no najpierw poczekałam, aż skończy się kroplówka! Nadchodzi powoli północ, a Zuza postanawia się obudzić. A najgorsze jest to, że światło ciągle zapalone, kumpela z sali ma inhalacje, więc i na sali jasno. Próbowałam położyć spać i nie szło. Były bajki, płacze. Koło 2 już myślałam, że się udało ją ululać. Aż tu nagle na korytarzu robi się zamieszanie. Przyjęcie kolejnego bobasa na oddział! Oczywiście do naszej sali. Dziecko wpada w taką histerie, że masakra. Matka niewiele cichsza. Na sali zapalają się światła, bo trzeba zamienić łóżko na łóżeczko, więc Zuza się budzi. Oczywiście jest zamieszanie. Próbuję ją znów ululać, na leżąco, na siedząco, na stojąco, na chodząco i nic. W końcu pada o 3! Kiedy próbuję się już położyć, nagle „nowa” dziewczynka zaczyna wymiotować, więc szybko lecę po pielęgniarkę. Tym razem Zuza już tak zmęczona nie budzi się. Kładę się spać i mam całą sytuację głęboko w poważaniu. Wiem, że będzie słabo, bo Zuza niedługo się obudzi i będzie chciała ze mną spać. Kiedy przychodzi moment pobudki Zuzi bez namysłu biorę ją do siebie na podłogę. Wiem, że to jedyny i sprawdzony sposób, aby usnęła i pospała, zregenerowała się. Już sobie myślę jaki opieprz dostanę. Kładę ją na materacyk, sama kładę się na podłodze i przykrywam nas śpiworem. Po jakimś czasie przychodzi pielęgniarka sprawdzić temperaturę. O dziwo nie krzyczy, nie zwraca uwagi, karze dalej spać. Dziękuję! Rano koło 7 przychodzi inna pielęgniarki i znów bez awantur. Kochane kobiety! Zuza się wyspała, wstałyśmy przed 8. Dziecko wesołe, zaczęła biegać. Chcę zaznaczyć, że od czasu podania drugiej kroplówki Zuza nie miała już gorączki. Rano zmienia się lekarka. Taka trochę suka, ale do przeżycia. Jakby nie patrzeć, to oprócz czerwonego gardła Zuza była „zdrowa”. Więc przy obchodzie pytamy się jaka jest możliwość wypisu. Lekarka stwierdza, że musi to przemyśleć i jeśli morfologia będzie ok., to zapewne nas wypuści. Po nocy strasznie bolało mnie gardło, bo na Sali mega duchota. Więc i Zuzę musiało mega boleć. Mijają godziny, czekamy na wyniki morfologii. Oczywiście nie ma szans, żeby dziecko usiedziało, a jak to w szpitalu nie bardzo można biegać po korytarzu. Mimo to nie dało się jej upilnować. Siedzieliśmy tam, chodziliśmy i wdychaliśmy zarazki. Strasznie się wkurzaliśmy, że leżymy tam i kwitniemy. Dopiero pod wieczór przychodzi łaskawie pani doktor i stwierdza, że morfologia się nieznacznie pogorszyła, więc ona nas nie wypuści. Możemy na własne życzenie. Od razu mówimy sobie, że musimy wyjść. Najpierw jednak konsultujemy to z naszą koleżanką, która jest pediatrą i pracuje w innym szpitalu. Po krótki wywiadzie stwierdza, że możemy wyjść. Gorsza morfologia to oznaka, że rozwija się jakaś cholera. Mowa była o wirusówce. Ta lekarka mówi, że może to być jednak bakteryjne, ale nie musi. Super! Decydujemy się wyjść. Po co mamy tu leżeć i czekać, aż naprawdę się pochorujemy i dopiero będziemy leczone. W szczególności, że przez całą sobotę Zuza nie dostała leków, mierzyli jej tylko temperaturę. Lekarka łaskawie przygotowuje dla na wypis, a my jesteśmy szczęśliwi.

To jeszcze nie koniec. Kiedy mąż przychodzi z wypisem, mówi, że lekarka stwierdziła, że ona uważa, że to powinno się rozejść po kościach i pewnie nic poważniejszego jej nie będzie!!! Skoro tak uważa to po jaką cholerę narażała nas na pobyt wśród zarazków? Ehhh… Dlatego tym bardziej się cieszyliśmy w powrotu do domu. Zuza raczej też, bo pomimo zmęczenie nie usnęła w samochodzie. W domu dorwała się do chrupków, ukąpała się i pięknie usnęła. Spała całą noc i jedną pobudką na przeniesienie jej do łóżka rodziców, gdzie spała ze mną do 8!

Przez niedzielę powoli dochodziła do siebie. Jadła, piła, bawiła się. Noc także spokojna. Temperatury brak.

A dziś to normalnie jakiegoś ADHD dostała! Szalała. Wchodziła na szafkę z telewizorem, później skakała z niej do taty! Szał także wraca do sił!

W środę idziemy na kontrol do pediatry.



Wszystkim bardzo, bardzo dziękuję z całego serca za kciuki i dobre fluidy! Przydały się!

15 komentarzy:

  1. Uff, ulżyło mi! Cieszę się, że Zuzia wraca do sił (a co do EWUŚ - miałam ostatnio to samo - pielęgniarki powiedziały, że to częste i kazały się nie przejmować).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A daj spokój z tym EWUŚ-iem. Wczoraj jeszcze do mnie dzwonili ze szpitala, żebym dosłała odpowiednie dokumenty potwierdzające ubiezpieczenie Zuzi.

      Usuń
  2. ech, szkoda słów na tę służbę zdrowia.
    chyba przy takiej całej papirologii bym ich wszystkich zbeształa na czym świat stoi, a mój mąż na pewno.
    dobrze, że jesteście w domu.
    gratuluję Ci odwagi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie!

      Musieliśmy reagować szybko, nie wiadomo co mogłaby złapać w szpitalu!

      Usuń
    2. to po co poszliście ? trzeba się było w domu kurować,lekarza zamówić..

      Usuń
  3. I dobrze zrobiliście! To co wam zafundowali to jakaś paranoja. współczuję.

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże ale się zdenerwowałam jak przeczytałam Twój post!
    Ważne że z Zuzia już jest dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. czasami się zastanawiam czy jest w szpitalach wogóle jakaś organizacja? i czy to lekarz jest dla pacjęta czy odwrotnie? Dużo zrowia Wam życzę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Popłakałam się... może dlatego, że sama byłam z małą Gabi dwa razy w szpitalu i wiem jak to jest.... w jakich warunkach leczą nasze dzieci... ale całe szczęście, że u Was wszystko dobrze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Szpital to zło :/ Mam nadzieję, że już nie będziemy musiały go odwiedzać!

      Usuń