czwartek, 7 sierpnia 2014

Turnus rehabilitacyjny - wspomnienie

Długo się zbierałam do napisanie tego posta, bo sama nie wiem co o nim myśleć. Tak bardzo nie mogłam się go doczekać. Teraz kiedy jest już po, sama nie wiem.

Chciałabym napisać, że było super, jestem bardzo zadowolona, ale.... serce, dusza i całe moje ciało mówi, że było słabo. Myślę, że to tylko moje odczucie, bo większość bawiła się znakomicie. Tak mi się wydaje.

Na turnus, który trwał dwa tygodnie i kosztował "milion złotych" wybrałam się ze Stowarzyszeniem "Usłyszeć Świat". W tym roku zorganizowany został nad morzem, w znanej mi miejscowości Jastrzębia Góra. Mieliśmy stawić się na miejscu w niedzielę 29 czerwca, na obiad. My wyruszyliśmy dzień wcześniej, by zatrzymać się z moimi rodzicami u kuzynki w Gdańsku. Dzięki temu w niedzielę mieliśmy do pokonania krótki odcinek drogi.

Jednak sam wyjazd zaczął się dla nas niezbyt przyjemnie. Po przejechaniu kilku kilometrów, zorientowałam się, że Zuzanna nie ma procesora! Zaczęłam się mega denerwować, bo nigdzie nie mogłam go znaleźć. Przeszukałam nerwowo okolice fotelika, Zuzannę i nigdzie go nie było. Szybki telefon do drugiego samochodu, że zawracamy. W między czasie drugi telefon do brata, coby szybko poleciał na parking sprawdzić, czy tam nie ma. Przy wkładaniu Zuzy do fotelika mógł jej spaść, bo strasznie się wierciła i rzucała. Ja cała roztrzęsiona, z czarnym scenariuszem w głowie, że już jakiś samochód go przejechał, ale zaraz telefon od brata. Jest, cały, leżał na ulicy, ale nic mu nie jest. O matko, jak ja się popłakałam. Po ochłonięciu mogliśmy spokojnie wyruszyć w drogę. Na szczęście droga była całkiem przyjemna.

Dzień przyjazdu był bardzo luźny, bo mieliśmy tylko zakwaterowanie i posiłki. Resztę czasu mogliśmy spędzić dowolnie. Były pierwsze znajomości, pierwsze wspólne wyjście nad morze, pierwsze zabawy dzieciaków. Było bardzo przyjemnie z tego względu, że towarzyszył nam tata. Jednak w poniedziałek musiał już wrócić do pracy, więc nie nacieszyliśmy się nim przed wyjazdem. Moi rodzice zatrzymali się u kuzynki, więc kogoś miałam "na miejscu". Dojeżdzali do mnie codziennie w pierwszym tygodniu, żeby pomóc mi przy Zuzi.

OŚRODEK

Hmmm.... Masakra, niezbyt przystosowany do małych dzieci. Jak dla mnie miał dużo wad.

Na stołówce dwa krzesełka do karmienia. Małych dzieci 4! Jedna mama wzięła swoje krzesełko, więc brakło jednego. Zuza była najsatrasza z najmłodszej grupy, dlatego my radziłyśmy sobie jakoś bez.

Przy kwaterunku okazało się, że nie ma podjazdu dla wózków, a na schodach są popękane, odpadające płytki! Za każdym razem jak chciało się wyjść z ośrodka, trzeba było znosić wózki! Porażka.

Pokoje. Jedne mniejsze, inne większe. Pod tym względem nie jestem wybredna. Ważne, żeby było podwójne łóżko, łazienka i ciepła woda w kranie. Z resztą jakoś sobie poradzę. Wszystko to było, ale... Niestety dostałyśmy beznadziejne położenie pokoju. Na drugim piętrze, z jednej strony pokój miała kadra, a z drugiej strony mama ze starszym synkiem, którego nie trzeba było już tak pilnować. Ehhh...

POSIŁKI

Śniadanie 8.00  Obiad 14.00 Kolacja 19.00 takie były pory posiłków. Całkiem rozsądne. Stołówka znajdowała się na poziomie -1, tak więc żeby na nią zejść musiałyśmy pokonać 3 piętra!

Jedzenie było ok, nie mam nic mu do zarzucenia. Była bardzo smaczna, domowa kuchnia. Szkoda tylko, że nie miałam zbytnio okazji się najeść.

Posiłki były tragiczne. Zuza nie chciała siedzieć na krześle. Przez cały turnus żyła o chlebie z masłem!!!! Zjadła raz rybę w panierce na obiad i raz kotleta z piersi kurczaka!

Ta cała sytuacja, ogrom nowych bodźców sprawiły, że Zuza nie potrafiła skupić się na jedzeniu. Ciągle wstawała i próbowała gdzieś wędrować. Biegała po sali, wychodziła na dwór i bawiła się na schodach, przyprawiając matkę o zawał serca. To wszystko sprawiało też, że i ja się nienajadałam, bo nadzwyczajniej w świecie nie miałam jak zjeść. Musiałam pilnować tego łobuza.

Raz zjadłam cały obiad. Zupę i drugie danie. Tylko dlatego, że Zuza mi usnęła na rękach!

Dołujące jest to, że musiałam zapłacić dwie pełne stawki za wyżywienie. Za siebie i za Zuzię, bo już skończyła 2 lat, a więc dla NFZ je już jak dorosła osoba! Śmiało mogę powiedzieć, że były to wyrzucone pieniądze, bo nic nie zjadłyśmy!

ZAJĘCIA

Miałam zupełnie inne wyobrażenie o tym jak będą wyglądały zajęcia. Wyobrażałam sobie tak, że zajęcia odbywają się w jakiś małych salkach w ośrodku. Nic bardziej mylnego. Zajęcia były prowadzone w pokojach terapeutów. ;/

Plan turnusu wglądał tak, że codziennie, oprócz niedziel były zajęcia! Najmłodsze dzieci, czyli grupa Zuzi miała:

8.50 - 9.35 - Logopeda
9.40 - 10.25 - Zajęcia muzyczne
10.30 - 11.15 - Wolne
11.30 - 12.15 - Wolne
12.20 - 13.05 - Psycholog
13.10 - 13.55 - Zajęcia plastyczne

Logopeda

Zuzia miała zajęcia z Panią Sylwią. Normalnie w Warszawie ma zajęcia z Panią Basią. Jakie było jej
zdziwienie, kiedy to okazało się, że aby pójść do Pani Sylwi, musimy przejść przez pokój Pani Basi! Ona myślała, że zostajemy tu, a ja ją ciągnę dalej! :( Było to niezrozumiałe dla tej małej istotki.

Same zajęcia masakra. Znaczy, nie żebym miała coś do Pani Sylwi, ale wydaje mi się, że nie bardzo potrafiła ogarnąć tego łobuza i Zuza nic nie skorzystała z tych zajęć. A wielka szkoda. Codziennie witałyśmy się z płaczem i krzykiem. Nie było większej współpracy na zajęciach. Zuza niezbyt była zainteresowana tymi zajęciami. A wiele od nich oczekiwałam.

Psycholog

Jadąc na turnus bardzo się cieszyłam, że obejrzy Zuzię doświadczony psycholog od dzieci z niedosłuchem. Mało tego osoba, która sama ma niedosłuch. Liczyłam na to, że nowa osoba odpowie mi na milion moich pytań związanych z zachowaniem Zuzi. Niestety na turnusie okazało się, że nie będzie psychologa! Byłam tak zła, że nawet nie macie pojęcia.

Zajęcia muzyczne

W Warszawie chodzimy na logorytmikę i myślałam, że te zajęcia też takie będę. To były zupełnie inne zajęcia.

Prowadziła je Pani Anita Wleklińska. Były to zajęcia muzyczne Metodą E. E. Gordona, popularnie zwane Gordonkami.

Świetne zajęcia. Bardzo podobało mi się to, że przez całe zajęcia śpiewamy, nawet mówimy śpiewająco. Dzieci nie muszą siedzieć, mogą sobie przez całe zajęcia biegać po sali. Na szczęście, bo Zuza by nie wysiedziała. Za każdym razem witaliśmy się i żegnaliśmy śpiewająco. Śpiewaliśmy na głosy, korzystaliśmy z różnych akcesoriów (piłek, chustek, baniek mydlanych, instrumentów, pacynek, dużek kolorowej chusty) i przede wszystkim dobrze się bawiliśmy. Dzieci tańczyły, słuchały i chłonęły tę muzykę. Już w połowie turnusu Zuza zaczęła mi przed snem "śpiewać" piosenki z zajęć! Teraz w domu też ciągne je śpiewa! Jeśli tylko będziemy miały fundusze, to zapiszemy się na zajęcia tu w Warszawie do Pani Anity! Wszystkich bardzo polecam, jeśli macie możliwość to zapiszcie się na takie zajęcia ze swoimi pociechami!


Zajęcia plastyczne

Jakież było moje zdziwienie, ale to były ulubione zajęcia Zuzanny!!! W domu dużo malujemy, czy to kredkami, farbami, palcami, czy flamastrami. Ale to jak pięknie Zuzia współpracowała na zajęciach to był szok! Była chwalona za każdym razem (miód na moje serce). Chętnie chodziła na te zajęcia, jak tylko widziała prowadzące, to im machała i się uśmiechała! To było coś wspaniałego!

Zajęcia te zaczynały się powitaniem dzieci, później na balon o czerwonym kolorze, przyklejały dzieci swoje znaczki, następnie określaliśmy pogodę jaka była w danym dniu i wieszaliśmy balon na ścianie. Poźniej było kilka zabaw logopedycznych, a na koniec zabawa strikte plastyczna. Malowanie foki, zrobienie ośmiornicy z masy solnej i wiele innych. Codziennie coś innego! Było super! Te zajęcia wspominam najmilej! Wspaniałe prowadzące, które potrafiły zająć i zainteresować dzieciaki. Bosko!








ZAJĘCIA DODATKOWE

W pierwszym tygodniu czekał nas Dzień Sportu (środa), wycieczka (piątek) oraz Podchody (sobota).
W drugim tygodniu bal (wtorek), przedstawienie "Rodzice - Dzieciom" + zakończenie turnusu (piątek).

Dzień Sportu

Każdy rodzic miał się zgłosić do jednego z "wydarzenia". Ja zgłosiłam się do Dnia Sportu, bo sama coś trenuję, więc pomyślałam, że pomogę. Zaraz po przyjeździe spotkaliśmy się i zaczęły się dziwne rozmowy. "Co Pani przygotowała?", "Co Pani wzięła ze sobą?" "Co Pani ma dla dzieci?" WTF?!! Jestem pierwszy raz na turnusie, nikt mnie o niczym nie informował i z takimi tekstami!? O maj gad! Na szczęście ogarnięci rodzice byli i sobie poradziliśmy. Zrobiłyśmy papierowe medale dla dzieciaków. Jedna mama z gminy dostała breloczki, notesiki i paski odblaskowe, więc każde dziecko dostało! A na koniec jeszcze dyplom za wzięcie udziału w turnusie!

Zuza miała "okres" tego popołudnia, dodatkowo ledwo się obudziła po drzemce, a ją ciach na dzień sportu. Nie chciała brać udziału w konkurencjach. Każda zachęta, każde zagadnięcie jej kończyło się płaczem, krzykiem i spięciem :( Dopiero gdy, dzieci opuściły stanowiska, Zuza nieśmiało zaliczyła trzy konkurencje. Największą frajdę sprawił jej strzał do tarczy z łuku! :D




Podchody

Z pierwszego tygodnia zostały przeniesione na poniedziałek, więc znów byłam z Zuzą sama. Byliśmy podzieleni na grupy. Nasza, najmłodsza grupa chodziła z Panią Asią i miała do zaliczenia osiem stacji. Na stacjach stały różne postacie związane z morzem i miały dzieci do wykonania różne zadania. Był pirat, foka, Neptun, czy nurek. Dzieci po zaliczeniu każdej stacji dostawały obrazek z daną postacią. Na koniec każde dziecko dostawało mały upominek.



Wycieczka autokarowa na Hel do Fokarium i rejs statkiem

Od razu powiedziałam, że ja i Zuza jedziemy samochodem z dziadkami, bo wiem, że Zuza nie wysiedzi tyle spokojnie w autokarze, a ja nie zamierzam się z nią użerać. Jak dobrze zrobiłam!

Dzień był dość chłodny, więc poubieraliśm się dość ciepło. Na rejs statkiem zabrałyśmy nawet kurtki, bo wydawało się, że będzie padać. Na Hel jechało się dość wolno, bo wszyscy tam jechali, więc trochę minęło zanim tam zajechaliśmy. Po przyjeździe poszliśmy od razu na rejs. Podzieleni byliśmy na dwie grupy, do różnych statków. Nam trafił się ten lepszy (moim zdaniem). U nas były normalne stalowe barierki, więc nie musiałam się stresować za bardzo, że Zuza wypadnie, w drugim były liny. Najpierw Zuzia się bała, zdjęła nawet procesor, bo statek "buczał" i chyba było dla niej za głośno. Później założyłam jej i nie było już problemu. Wycieczka był świetna, pokazywałyśmy sobie, gdzie są fale, chmury, drzewa na lądzie, czy drugi statek.

Po dopłynięciu mieliśmy trochę czasu wolnego na zwiedzanie plus zjedzenie czegoś na obiad. Zbiórkę mieliśmy o 13.15 żeby na spokonie przejść do fokarium i zająć miejsca w pierwszym rzędzie, coby obejrzeć pokaz fok, który zaczynał się o 14. Pogoda zrobiła się iście letnia, więc wszyscy musieliśmy porozbierać. Zuza biegała bez butów, bo był taki ukrop. Przez te 30 min, musiałam za nią biegać w tym upale, bo nie było szans żeby tyle wysiedziała/wystała w jednym miejscu. Nasze miejsca z pierwszego rzędu poszły się je***. Przyszła 14 i co się okazało, że pokaz to tylko karmienie fok przez 10 min. Całe to zamiesznie z tymi fokami był jedną wielką pomyłką! Akcja fajna, ale dla starszych dzieci, które rozumieją o co chodzi. No nic. Poźniej okazało się, że do 16.30 jest czas wolny! Był taki upał, że wszyscy myśleli, że umrą z gorąca, a co dopiero jeszcze chodzić i zwiedzać! Na szczęście my mogliśmy wrócić do ośrodka samochodem, a Zuzanna na spokojnie przespać całą podróż :D Mądra matka!












Bal

Ten również został przełożony na inny dzień. Rodzice z kadrą postanowili, że przełożymy go na piątek i zrobimy razem z przedstawieniem i zakończeniem turnusu, ale w czwartek, bo w piątek już niektórzy wyjeżdzają.

Bal był o motywie morskim, więc trzeba było dzieci przebrać. Jako, że nie zmobilizowałam się zbytnio do zrobienia stroju Zuzi w domu, to moja mama powiedziała, że wypożyczymy dla Zuzi strój w Gdańsku, ale że bal przeniesiono, a moi rodzice już wrócili do domu, sama musiałam sobie radzić. Postanowiłam Zuzę przebrać za Syrenkę. Zrobiłam dla niej piękny ogon z papieru i muszelki (jako stanik na mini cycusie). Wyszło cudnie moim zdaniem. Niestety podczas imprezy, ktoś nadepnął jej na ogon i się porwał :(

Były tańce i różne zabawy. Fajnie dzieci razem się bawiły. Na koniec były wyczytywane dzieci i każdy dostawał swoje prace wykonane na plastyce, książeczkę i podziękowanie.






Przedstawienie

Odbyło się przed balem. Nas niestety nie było, bo Zuzia mi spała, więc nawet się nie wypowiem. Podobno było super! Mam nadzieję, że uda mi się obejrzeć filmik.

CZAS WOLNY

Podczas czasu wolnego każdy mógł robić co chciał, my zwykle miałyśmy popołudniową drzemkę, więc czas na przyjemności nam się skracał. Mimo tego chodziłyśmy na lody, gofry, matka na kawę, dziecko na plac zabaw, na plażę. Od ośrodka nad morze było daleko, ale na szczęście Zuza niezbyt chciała tam chodzić, więc chodziłyśmy gdzie indziej. Szkoda tylko, że nie miałyśmy fotelika, bo reszta jeździła dalej na plażę, a my niezmotoryzowane siedziałyśmy w ośrodku.

ATMOSFERA

Miałam doła, co tu dużo ukrywać. Brak ukochanego, wszystkie problemy stołówkowe Zuzi, niechęć do zajęć, oraz niezbyt dobre rady sprawiły, że było mi ciężko, przykro i smutno. Płakałam wieczorami nie raz. Przez to, że byłam tam sama, nie miałam możliwości uczestniczenia w wieczornych integracjach z rodzicami. Wynikało to z tego, że nie zostawiłabym sama Zuzi w pokoju, nawet przy otwartych drzwiach, bo obok były schody i nie daj Boże by spadła z nich, to jeszcze w okolicy naszego pokoju spała kadra, więc nawet przejść się do kogoś nie było jak. Zuzia też niezbyt była zachwycona pobytem tam, więc chciała siedzieć w pokoju i oglądać bajki. Dodatkowo miałyśmy bardzo ciężkie noce. Zuzia odreagowywała to co dzieje się w ciągu dnia, zrywała się w nocy z płaczek i krzykiem. Często wstawała w nocy i nie mogła usnąć. Widać, że śnią jej się koszmary. Do tego wszystkiego doszła tęsknota za tatą, która była bardzo odczuwalna, bo kiedy nadarzała się okazja przytulała się do innych tatusiów :( Ja sama uważałam, że Zuzia nie ma takich dobrych rezultatów z rehabilitacji, dołowałam się tym, że inne dzieci (młodsze czy starsze) mówią, czy rozumieją więcej. Ciągle się tylko nakręcałam, że coś z nią nie tak :(. Nie było tak jak sobie wyobrażałam. Nie integrowałam się, nie zdobyłam nowych przyjaciół.

Poznałam wielu wspaniałych rodziców, wspaniałe dzieciaki, które tylko napawają optymizmem, że będzie dobrze. Jednak potrzebowałam tak wsparcia, którego niestety nie mogłam dostać.

Jedno wiem, następnym razem będziemy musieli pojechać pełną rodziną. Mata, tata i Zuzia.

Zapomniałabym napisać, że miałam też trochę nieprzyjemności z właścicielką ośrodka, która nazwała mnie oszustką, co tylko mnie dobiło. Jeśli w przyszłym roku wyjazd też będzie miał się odbyć w tym miejscu, to zapłacimy za rehabilitację, a nocleg załatwimy sobie we własnym zakresie. Szkoda moich nerwów na takie akcje.

Po samym turnusie nie widziałam, aby coś on dał Zuzi. Teraz po prawie miesiącu widzę, że jednak dał jej dużo. Mała nam się trochę rozgadała, śpiewa, więcej tańczy i razem z nami się bawi. Wiem też, że po takiej intensywnej rehabilitacji warto jest dać dziecku dużo swobody i wolnego od zajęć. Chętnie pojedziemy za rok na taki turnus, choć to niemały wydatek i będziemy musieli znów zbierać pieniążki na taką "przyjemność".

Trochę zdjęć:





















W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze wystawę klocków LEGO w Muzeum Kocham Bałtyk.





5 komentarzy:

  1. Cóż ważne, że są efekty. Może następnym razem będzie lepiej w końcu wiesz czego się spodziewać.

    OdpowiedzUsuń
  2. ale miałyście przejścia!ale najważniejsze że widzisz efekty i wyjazd nie poszedł na darmo
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale mialyscie przejscia, wspolczuje...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ważne, że Zuzia wyniosła coś z tego wyjazdu, że jest postęp. Następnym razem będzie lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda, że nie było psychologa, bo chyba to najbardziej by Tobie pomogło. Ważne, że są efekty i oby następnym razem było lepiej :)

    OdpowiedzUsuń