niedziela, 14 kwietnia 2013

Samotna matka

Od piątku jestem sama z Zuzą w domu. Mężuś wyjechał na zawody do Szwecji z trójką dzieciaków z klubu. Na szczęście dziś w nocy wraca do domu. Niby tylko trzy dni, a ja mam wrażenie, że to była cała wieczność.

Już nie raz zostawałam sama. Jak Zuzia miała dwa miesiące to poraz pierwszy zostałyśmy same na kilka dni. Wtedy mężuś też wyjechał na zawody do Szwajcarii. Ale było inaczej. Zuzia była mniejsza, nie wymagała aż takiej opieki jak teraz. Mogłam ją położyć na bujaczku, włączyć tv i grzecznie sobie leżała i oglądała. A teraz nie ma takiej opcji. Nawet na sekundę nie można jej już zostawić, bo albo dorwie zasilacz do lapka, albo leci z paluchami do kontaktu. Nie mówię już o tym, że ciągle upada na swoje małe śliczne dupsko :) Więc oczy trzeba mieć wszędzie. Jak to się mówi - "Małe dziecko - mały kłopot, duże dziecko - duży kłopot". Ile w tym prawdy!

Muszę przyznać, że cieżko jest zajmować się samotnie małym dzieckiem. Na nogach od 6 rano. Dziecko wstaje, płacze, domaga się jedzenia. Zaspana matka leci do kuchni, gotuje wodę, robi mleko, leci do dziecka i daje butle. Dziecko jeszcze przez chwilę po jedzeniu tuli się do matki, a później się zaczyna maraton. W salonie idzie w ruch pilot, włączamy tv i oglądamy chwilkę grzecznie minimini+, no ale ile można. Następnie idą zabawki. Piłki, kubeczki, figurki, piramidka. Trochę pobawimy się tym, trochę tamtym. Ileż można. W międzyczasie próbuję iść umyć zęby, oczywiście oglądam się, a dziecko za mną tup tup tup na czworaka. Zamykam sedesik, bo oczywiście łapki wędrują do muszli, szukając szczęście w tej odchłani. Jakimś cudem udaje się wyszorować zęby. Trwa to 30 sekund może, ale zawsze to coś. Potem lecę zrobić sobie herbatę. Oczywiście będąc w kuchni słyszę, że dziecko nie zmieściło się w drzwi. Framuga, na moje nieszczęście dziecko nabija sobie na czole wielkiego guza. Idzie w ruch zimna łyżka, ale niestety guz jest, nie znika. Dziecko płacze, rzuca się że go boli. Chwila spokoju odwracam się na sekundę i znowu ryp, dziecko w ryk. Tym razem upada na pupsko, ale że mama w pobliżu to płacz, a co tam weźmie mnie na ręce. Mały terrorysta. Oczywiście tak robię, no bo dlaczego nie. Jak mogłoby być inaczej. Idzie w ruch plastkikowy burszlak i dziecko zakłada matce na głowie, chwila takiej zabawy i znowu nuda. O ale fajny zasilach, ale nie chwila co to? Wtyczka do kontaktu, ale super. Jak zimna, cudownie zimna, jak świetnie łagodzi moje spuchnięte dziąsełka. Lece do niej, zabieram, mówię, że nie wolno. Ryk, śmiech. Proponuję inną zabawkę, ale nie wtyczka lepsza. Noszę, w końcu zapomina. Ech..... ręce już mi odpadają. Moje dziecko to kloc :) Pulpecik, klopsik, grubasek! :D W końcu przychodzi godzina 8 pora na drugie śniadanie, lecę robić kaszkę, odwracam się, a ona już za mną, otwiera szufladę i "robi porządki". No nic, potem to ogarnę. Wkładam do krzesełka, jemy, wycieramy, wyciągamy. O jest już kupa. Zmiana pieluchy. Jak to zrobić. Ledwo kłądę na podłogę, a ona już na czterech, nie no zwariuję zaraz, myślę. Jakoś udaje się wytrzeć to słodkie dupsko, ale pieluchę zakładam już na stojąco. Potem znów zabawa, tak jak wcześniej, trochę tego, trochę tamtego. Koło 9 dziecko w końcu trze oczy, idziemy na drzemkę. Coby nie było nie dłużej niż 1 godzinę (wczoraj było dosłownie 10 minut). W ciągu drzemki, idę szybko się ubrać, ogarnąć kuchnię. Ledwo usiądę i ogarnę co tam u blogowych mama, już słyszę, że dziecko się obudziło. No nic, tak bywa. Na szczęście dziś byłyśmy umówione na obiad do moich rodziców i zaproszone na herbatkę do mojej dobrej koleżanki. Dziecko wstało, dostała deserek i zaczynam pakować torbę małej. Ubieramy się i w drogę. Lecimy pod Pałac Kultury, kupujemy bilet i siup do autobusu. Dziecko w stojącym autobusie na pętli zaczyna marudzić, więc matka bierze je na kolana i jedziemy. Ogląda, obserwuje, odwraca się, chce buziaka. Słodki bobas :) Wysiadamy, idziemy, marzniemy, bo dziś już nie tak przyjemnie. A w domu czeka pies. Dziecko mimo, że zmęczone. Cieszy japkę tak niesamowicie, tak jak w reklamach śmieją się dzieciaki w reklamach. Cudowne! Uwielbiam to. Dzięki za to, że mój dziadek, a pradziadziuś Zuzia się nią zajął, chwila dla mnie. Ale co tam dawaj matka robimy przebieżki. Moje dziecko jeszcze nie umie chodzić, a już biega. W końcu przychodzi pora obiadu, nie mam ciśnienia na robienie swojej zupki, daję słoiczek. Ale tylko HIPP, innych nie tolerujemy, tam mamy. Dziecko jest już tak zmęczone, że lulam i spać. Teraz pierwszy posiłek dla mnie. Obiad, luksus. Chwilka dla mnie, spędzam miło. Rozmawiam z dziadziem, z mamą, z młodszym bratem. Dziecko śpi 40 min, oczywiście potem chce się bawić. A co tam, matka chodź pobiegamy! Kurde, odziedziczyła to w genach, czy jak? Masakra. Patrzę na zegarek, a tu pora lecieć dalej. Żegnam się z domownikami. A u cioci kot. Chyba ma już traumę, tak się przestraszył dziecka. Moja koleżanka nie może zrozumieć, skąd to dziecko ma tyle energii. Jakieś ADHD, czy jak? Nie mam siły. Szybka herbatka, krótka rozmowa, deser. I co pora do domu. Już padam na pysk. Wracamy do domu. Autobus od razu przyjeżdza. Na szczęście dziecko jest grzeczne, obserwuje, przytula się. A w domu. Najlepiej w domu. Znajome zabawki, telewizor, pilot, plastikowy durszlak (ostatni hit). Ja już wymiękam. Normalnie to tata zajmuje się dzieckiem jak wraca z pracy. A tymczasem ja. Godzina 18.20 widzę, że już oczy Zuza ma małe. Idę szkować kąpiel. Kąpiemy się, bawimy, pluskamy, myjemy. Później idziemy się wycierać, zakładać pieluchę (na stojąco), smarujemy, ubieramy. Zabieram ją do salonu. Sadzam ją przed tv i idę robić kaszkę. Dziś kaszka była wszędzie, w uszach, w nosie, na czystej! piżamie, na ścianie. Umieram już. A teraz największy hardcore - usypianie. Przygotowałam się psychicznie już, bo poprzedniego dnia usypiałam ją godzinę!!!! Miałam jej serdecznie dość. Chyba trochę się dotleniła, bo usnęła dziś szybko. Także luz. Chwila dla siebie. Nie ma co padam na pysk. Godzina 21.30 ledwo patrzę. Idę posiedzieć i wygrzać się w wannie.

To tylko trzy dni w samotności z tym małym łobuzem, a ja mam wrażenie, że minął miesiąc. Jestem tak masakrycznie wykończona psychicznie i fizycznie, że nie macie pojęcia. Nie wyobrażam sobie jak radzą sobie samotne matki, skąd biorą energię by zajmować się dzieckiem. Może to ja jestem jakaś dziwna? A może wszytkie mamy tak mają? Jak to jest?



8 komentarzy:

  1. Podsumowując Twojego posta facet w domu to dobra rzecz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja do końca kwietnia zostałam sama. Na szczęście rodzice są. Niestety wygląda na to, że może to się powtarzać regularnie. Juz teraz nie wyobrażam sobie jakby to miało wyglądać ja zostanę z Maleństwem sama. Podziwiam mamy, które samotnie zajmują się dziećmi. Ja jestem stadnym zwierzęciem i nie wyobrażam sobie tego..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie lubię być sama właśnie. Jak bobas jest mały to jest łatwiej, teraz to masakra już. Ale jakoś dajemy radę!
      A Ty trzymaj się cieplutko!

      Usuń
  3. Jeszcze całkiem sama nie zostałam w domu ale S. pracuje po 12 godzin a czasem nawet w nocy więc mam małą namiastkę samotności :)
    Ale Maks jeszcze na tyle mały, że nie jest tak źle! Ale kompletnie Ci się nie dziwię, że jesteś wykończona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie zostawanie to niezła udręka.
      A najgorsze jest to jak przychodzi godzina powrotu mężusia z pracy to Zuza już podchodzi do drzwi i czeka. A jak wyjechał to masakra była!

      Usuń
  4. Współczuję, bardzo ciężka przeprawa.
    Bez chłopa ani rusz! :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń